W poszukiwaniu zaginionych endorfin…
Kolejne dwa tygodnie poświęciłem na spokojniejsze i krótsze treningi oraz skorzystałem z zabiegów fizjoterapeutycznych na rozmasowanie pasma. Niestety w dalszym ciągu każdy bieg charakteryzował się tym samym – zero radości, wysokie tętno, zmęczenie i ogólne zniechęcenie. Kulminacją tego wszystkiego był bieg na 10 km we Wrześni, podczas którego sił mi zaczęło brakować już na drugim kilometrze, więc do końca przeklinając się kolejny raz w myślach obserwowałem tylko jak wyprzedzają mnie kolejne osoby, a ja rzeźbię kolejne kilometry głową… Podobny scenariusz przerabiałem również na biegu w Swarzędzu, ale tam sił starczyło trochę dłużej, bo aż do piątego kilometra..
Dobra, cały czas piszę tylko co mi się nie udawało na kolejnych zawodach i historia ta wygląda jakby nie miała końca. Na szczęście jakoś w połowie maja sytuacja zaczęła się odwracać i powoli zaczynałem odczuwać powrót radości z biegania. Zmniejszenie w kwietniu liczby treningów i ich objętości o ponad połowę w stosunku do marca przyniosło spodziewane efekty. Co ciekawe pierwsze oznaki powrotu świeżości odczułem na sztafecie w Rawiczu – pomimo olbrzymiego zmęczenia nogi miały siły, aby nieść mnie na każdym z 14 okrążeń. Kolejne potwierdzenie miałem chyba w ostatnią niedzielę w Tarnowie Podgórnym, gdzie przez cały bieg byłem w stanie utrzymać tempo i osiągnąć wynik, jaki spodziewałem się uzyskać miesiąc wcześniej w Poznaniu. Dodatkowo przez cały bieg emanowałem pozytywną energią, co było chyba widać na każdym zdjęciu z biegu 🙂 Endorfiny wracają na swoje miejsce 🙂
Nie muszę chyba dodawać, z którego biegu miałem więcej radości 😉 |
W całej powyższej historii nie ma jakiegoś magicznego leku, który nie dopuści do utraty endorfin. Sytuacja jaka mi się przytrafiła stanowi jednak dla mnie dużą nauczkę i przestrogę na przyszłość. Najlepiej oddaje to chyba hasło “more is not always better” – nie ma co przesadzać z obciążeniem i dokładać sobie treningi, które na dobrą sprawę nie są nam na daną chwilę potrzebne. Dodatkowo wsłuchujmy się lepiej w to co mówi nam nasz organizm – jak wspominałem na początku tekstu niby staram się to robić, ale jakoś przeoczyłem podpowiedzi o zbliżającym się przetrenowaniu. Jeśli nie czujemy chęci na bieganie to lepiej sobie odpuścić taki trening i spróbować może w to miejsce coś innego, np. pływanie, siłownię lub jazdę na rowerze. Większą satysfakcję daje przecież jedzenie jak się jest trochę głodnym, niż będąc objedzonym 😉 Zalecam również cierpliwość – przy dobrym treningu i odpowiednim odpoczynku uda się do wszystkiego z czasem dojść, więc nie musimy cały czas gonić kolejnej życiówki.
Mam nadzieję, że moja historia da Wam trochę do myślenia oraz pozwoli uniknąć przetrenowania i co najważniejsze kontuzji. Powoli wraca mi świeżość, ale nad wyleczeniem kontuzji w pełni muszę jeszcze popracować. Ja mam w tym wszystkim dużą nauczkę i staram się odpuszczać, co jak wiecie nie jest łatwe, szczególnie biegając w grupie. Uwierzcie mi, że lepiej jednak czuć endorfiny na każdym treningu, niż ich z wielkim bólem szukać…