Pobudka w Sobótce – 11. Półmaraton Ślężański
Na pierwszy wiosenny półmaraton, a tym samym na otwarcie sezonu 2018, wybrałam 11. Panas Półmaraton Ślężański. Wspominając piękne widoki sprzed dwóch lat i wspaniałą atmosferę biegu – stwierdziłam, że to będzie moje „wiosenne przebudzenie”.
Półmaraton Ślężański do łatwych nie należy, mimo że nie trzeba wbiegać na Ślężę, to na brak podbiegów nie można narzekać. Trasa asfaltowa, atestowana, biegnie dookoła Ślęży i jest taka sama od 2007 roku.
Zapisy zaczęły się już jesienią i pierwsze 500 pakietów było w dość atrakcyjnej cenie – 40 zł, kolejne 500 po 50 zł i tak dalej, aż do 90 zł dla osób zapisujących się, kiedy liczba uczestników przekroczyła 4000. Była też opcja „last minute” ale tu cena zamiast spadać rosła do 150 zł. Dodatkowo można było za 30 zł dokupić koszulkę.
Biuro zawodów w dzień biegu było czynne do 10.30. Tym razem we Wrocławiu byliśmy dzień wcześniej, więc rano wyspani, po śniadaniu, pojechaliśmy do Sobótki odebrać pakiety – reszta naszej „ekipy” jechała z Poznania. Było pochmurno, ale im bliżej celu, tym chmur było coraz mniej, za to zagęszczenie ruchu było większe. Samochody cierpliwie poruszały się jeden za drugim wąską drogą. Na wjazdach sporo kierowców parkowało i szło do biura zawodów pieszo. Dawało to możliwość szybszego wyjazdu po zakończeniu biegu. Jednak wjeżdżając dalej do miasteczka, nawet przed godziną 10, nie było problemu z znalezieniem jakiegoś miejsca – odpowiednie służby kierowały na wolne miejsca. Można też było wcześniej wydrukować kartkę za szybę samochodu z info „Parkuje uczestnik biegu”.
Biuro zawodów jak co roku było w sali sportowej gimnazjum w Sobótce, tam też była meta biegu. Przed szkołą były stoiska z żelami i innymi rzeczami potrzebnymi biegaczom, można też było kupić kawę, herbatę, gofry i domowe ciasta.
Odbiór numerów odbywał się sprawnie – wolontariusze sprawnie wydawali numery, w innym miejscu odbierało się pakiet i koszulki oraz piwo od sponsora. W hali były też szatnie z prysznicami- dwie damskie i chyba ze 4 męskie. Depozyty były z drugiej strony szkoły – osobno męski i damski. Do męskiego stała spora kolejka, więc niektórzy panowie również korzystali z damskiego.
Po 10.00 zaczęło nieśmiało przebijać się słońce i kiedy szliśmy w kierunku startu, było już naprawdę wiosennie.
Start Półmaratonu Ślężańskiego odbywa się z rynku w Sobótce z wyznaczonych sektorów. Punktualnie o 11 pierwsi zawodnicy ruszyli na trasę. Kolejne sektory stopniowo startowały więc nie było problemu z tłokiem na starcie. Pierwszy podbieg zaczyna się już na rynku, ale pamiętałam go i z letnich wypraw do Sobótki i z ostatniego biegu. Na polu obok drogi, co też jest chyba tradycją tego biegu pojawił się helikopter z fotografem. Pierwsze 2 km minęły szybko.
Po 5 km jednak zaczęłam się zastanawiać czy biegnąc tam ostatnio byłam aż tak zaspana (jechaliśmy wtedy z Poznania wczesnym rankiem) czy działa tu zasada, że pamiętamy bardziej przyjemne chwile niż te ciężkie. Tych podbiegów było zdecydowanie więcej, a wiedziałam, że prawdziwa zabawa zacznie się ok. 7 km, kiedy to trzeba będzie podbiec ponad 2 km na Przełęcz Tąpadła.
Kilometr 7…niby podbieg nie jest stromy, tempo spada, za to tętno rośnie. Pamiętam o zasadzie, która u mnie zawsze się sprawdza- lepiej zwolnić niż iść, ale po 8 km się poddaję i zaczynam iść- szybkim marszem ale jednak iść. Mijają mnie baloniki na 2:00. Trudno przejść znów do biegu, bo cały czas jest pod górkę. Dopiero widok bramy na Przełęczy, kibicujący rowerzyści, muzyka i to, że wiem, że będzie teraz z górki dają mi kopa i dobiegam do półmetka. Potem zaczyna się stromy zbieg na którym można rozwinąć prędkość jak dla mnie nie osiągalną podczas „płaskich” odcinków. Patrzę na zegarek – na tempo – czwórka z przodu, doganiam baloniki i staram się biec za nimi.
Za zakrętem znów pojawia się helikopter, który robi chyba jedyny wiatr na tej trasie.
Kolejne podbiegi są już mniejsze i mimo tempa na zbiegu „odpoczęłam”. Widoki piękne, lasy, górki, Ślęża z leżącym jeszcze gdzieniegdzie śniegiem. W każdej wiosce kibice od najmniejszych w wózkach po najstarszych, na 14 km punkt z wodą i izotonikiem.
Podbieg na 18 km już czuć w nogach ale na końcu jest bufet więc jakoś podbiegam z myślą, że zwolnię przy wodzie, 19 km i kolejny podbieg – też niby nie duży ale coraz więcej osób idzie… Pacemakerzy próbują „ciągnąć” grupę, bo to „tylko” 3 okrążenia na stadionie i koniec. Na trasie pojawia się też coraz więcej kibiców, ostatni odcinek jest z górki, zakręt w bramę szkoły, czerwony dywan i meta…
Na mecie medal ze Ślężańskim misiem, woda, potem posiłek na hali i tu też miłe zaskoczenie – bez kolejki – trzy wersje makaronu – boloński, z kurczakiem i wersja wege z cukinią, papryką i innymi warzywami.
Na piętrze można było skorzystać z darmowych masaży, nie byliśmy tam po biegu, więc nie wiem jak długo się czekało na taką przyjemność. Na też mecie można też było wygrawerować czas na medalu, a w innym stoisku otrzymać dyplomy ze swoimi czasami.
Kolejną atrakcja było losowanie nagród dla zawodników, którzy ukończyli bieg i wrzucili swoje kupony z numerów do urny. Jednak losowanie odbywać się miało po dekoracjach, które ze względu na mnóstwo kategorii wiekowych, dodatkowe kategorie dla policji, wojska itp. trwało na tyle długo, że nie zostaliśmy do końca i być może straciliśmy szansę na 1000 zł.
Czas jak na tę trasę i moje przygotowanie dobry, jednak wiem, że gdybym biegła zamiast iść, byłaby jedynka z przodu – no nic wrócę za rok.
Nasza ocena:
Organizacja
Jakość świadczeń
Atrakcyjność biegu
Klimat imprezy
A Ty jak oceniasz 11. PANAS Półmaraton Ślężański?
Organizacja
Jakość świadczeń
Atrakcyjność biegu
Klimat imprezy