czwartek, 21 listopada, 2024
0
  • No products in the cart.
Bez kategorii

35. Maraton Warszawski – Debiut maratoński okiem Rafała

2 x 35 = 42,195 km
Miesiąc wrzesień już chyba zawsze będę kojarzyć z liczbą 35. Dlaczego? Ano dlatego, że w tym miesiącu bieżącego roku skończyłem 35 lat i na dodatek wymyśliłem sobie, że fajnie byłoby przebiec pierwszy w swoim życiu maraton. Który maraton? Odpowiedź jest prosta, oczywiście że chodzi o
35 Maraton Warszawski J.

Taki pomysł i skojarzenie nadchodzących 35 urodzin z 35 Maratonem Warszawskim zrodziły się w mojej głowie nieco wcześniej, ale jakoś brakowało mi pewności związanej z tym czy jestem odpowiednio przygotowany i czy zdołam pokonać królewski dystans. Pamiętam, że na jednym ze wspólnych treningów Olek zapytał mnie czy będę startować 29 września w Warszawie? Odpowiedziałem wtedy, że raczej nie, wstrzymam się chyba do wiosny i pobiegnę w Orlen Warsaw Marathon, co skwitował krótko – na wiosnę na pewno nie będziesz tak wybiegany jak teraz, startuj jesienią, dasz radę. To co usłyszałem było logiczne i dało mi do myślenia, ale żeby się upewnić (taki już jestem) i przekonać się o swoich możliwościach postanowiłem zrobić nieco dłuższe 31 kilometrowe wybieganie, oczywiście w doborowym towarzystwie Ani, Olka i Grześka, żeby sprawdzić swoje samopoczucie i jaki jest zapas sił po tego typu treningu. Jak się pewnie domyślacie wszystko zagrało jak należy więc zapadła decyzja o starcie i 150 zł szybciutko poleciało na konto Fundacji Maraton Warszawski.

Zrobiłem mały rekonesans wśród znajomych skupionych wokół Night Runners Płock i okazało się, że między innymi Wojtek i Marek (z którym fajnie mi się biegło sporą część 2 Półmaratonu Dwóch Mostów w Płocku) także będą debiutować i chcą ukończyć maraton w czasie 4h, czyli mamy takie same cele startowe. Oczywiście umówiliśmy się, że pobiegniemy razem, żeby wspólnie się wspierać i motywować w przypadku kryzysu jaki mógł nas dopaść w trakcie biegu.
Na wycieczkę biegową do Warszawy uzbierał się 15 osobowy wesoły autobusik, co prawda nie wszyscy startowali, ale za to mocno nas dopingowali na trasie biegu, za co bardzo dziękuję w imieniu swoim i kolegów.
Dojechaliśmy na jakieś 1,5h przed startem i na szczęście udało nam się szybko namierzyć parking zlokalizowany bardzo blisko Stadionu Narodowego. Szybkie przebieranko w stroje startowe, przepakowanie najważniejszych rzeczy do worków depozytowych no i ceremonia przypięcia numeru startowego.
fot. Maciej Ziółkowski
Niektórzy z Nas nieco bardziej się doposażyli – wiadomo higiena jamy ustnej i nienagannie biały uśmiech po konsumpcji żeli energetycznych to podstawa 😉 .
fot. Maciej Ziółkowski
No dobra czas goni trzeba lecieć na stadion. W tak zwanym międzyczasie część ekipy odwiedza „niebieskie budki”, do których na szczęście były umiarkowane kolejki ;). Potem pozostawienie worków w depozycie i lecimy na start.
fot. Maciej Ziółkowski
  
W końcu dotarliśmy do sektorów startowych, dobre nastroje nadal dopisywały, co zresztą widać na ostatniej wspólnej fotce wykonanej tuż przed startem.
fot. Maciej Ziółkowski
OK czas zająć swoje miejsce w szeregu. Razem z Wojtkiem i Markiem po krótkiej naradzie postanowiliśmy się podczepić pod peacemakera biegnącego na 3:55 wg negative Split. Jakoś to będzie stwierdziliśmy i umówiliśmy się, że staramy trzymać się razem i nadążać za naszymi balonikami.
Wreszcie upragniony start. Pierwsze kilometry pozwoliły na złapanie odpowiedniej temperatury, rozgrzanie się i oczywiście zgodnie z planem trzymamy się cały czas baloników z napisem 3:55. Generalnie bardzo przyjemny początek, pełen luzik, optymalna pogoda. Ciekawe było to, że po przebiegnięciu kilku kilometrów, chyba w przypływie jakiejś euforii i zadowolenia, że w końcu biegniemy ten nasz pierwszy maraton zaczęliśmy już snuć plany dotyczące startu w następnej tego typu imprezie J. Po 10 kilometrze wpadamy do tunelu na Wybrzeżu Kościuszkowskim, a tam jeden wielki hałas. Chyba każdy z biegaczy nie omieszkał powydzierać się wewnątrz tunelu w celu sprawdzenia jego akustyki – niesamowite wrażenie jak kilka tyś. osób krzyczy w takim miejscu. Biegniemy dalej, cały czas mając na oku nasze baloniki, mijamy Torwar i niedługo potem skręcamy w kierunku Łazienek Królewskich. Tam witają nas chyba pierwsi bębniarze, nie wiem jak jest u Was, ale mnie rytm bębnów napędza i daje kopa, choć w tym momencie nie był jeszcze potrzebny.  Trasa przez Łazienki Królewskie była bardzo przyjemna tylko szkoda, że taka krótka L. Wypadamy z Łazienek, wskakujemy na Czerniakowską, potem na al. Wincentego Witosa i już mamy za sobą połowę dystansu, co zajęło nam około 1:58. Czas nie zwala z nóg, ale staramy się trzymać tempo zająca, realizować nasz plan i pilnować baloników na 3:55. Żartujemy, że jeszcze tylko drugie tyle i jesteśmy w „domu”. Jakieś 10 minut później jeden z biegaczy krzyczy, że w Berlinie padł rekord świata w maratonie 2:03.23. No cóż  Wilson Kipsang ma już wolne, a my jeszcze kawałek przed sobą. Za kilkanaście minut słyszymy następne info – Yared Shegumo wygrywa w Warszawie z czasem 2:10:34 i tez ma już wolne. Biegniemy dalej, zostawiamy z tyłu Świątynię Opatrzności Bożej i niedługo potem wpadamy na wąską ulicę Arbuzową, gdzie robi się trochę ciasno. Na szczęście nie jest to długi odcinek i po paru „chwilach” znowu jest szeroko. Mamy już w nogach 30 kilometrów, ale na Ursynowie jest mega doping, mnóstwo kibiców i nadal jest moc. W końcu przebiegamy w pobliżu stacji metra Wilanowska i nieco dalej widać flagę z napisem 35 kilometr. Pomyślałem sobie, że chyba wszystko działa dobrze bo nie czułem jakichkolwiek objawów odcięcia spowodowanego brakiem energii (starałem się sensownie pić i odżywiać w czasie biegu), ale powoli zacząłem już czuć zmęczenie w nogach. Na szczęście jeszcze tylko 7 kilometrów przed nami, a może aż 7? Biegniemy dalej, żaden z naszej trójki nie miał zamiaru się zatrzymywać. Powoli tracimy z oczu nasze baloniki, peacemaker konsekwentnie przyspiesza wg swojej rozpiski, my natomiast biegniemy już swoim tempem.
Gdzieś na 38 kilometrze, gdy ostatni raz podbiegam po wodę przez głowę przechodzi mi myśl żeby może się kawałek przejść, patrzę na zegarek i kalkuluję, że czas jest na tyle dobry, że wyrobię się w 4h nawet gdybym trochę „pomaszerował”. Jednak zbieram się w sobie i nie odpuszczam pomimo, że mijam coraz więcej osób maszerujących, siedzących na krawężnikach czy też rozciągających się przy trasie biegu. Wreszcie mijamy palmę na rondzie Charles’a de Gaulle’a i przed nami ostatnia prosta przez Most Poniatowskiego i upragniona meta. O dziwo zbiegając z mostu w kierunku Stadionu Narodowego miałem jeszcze zapas sił i zacząłem trochę odchodzić chłopakom. Wpadłem na płytę stadionu z przekonaniem, że z naszej trójki jako pierwszy przekroczę metę, że koledzy są nieco w tyle, ale jak się okazało Wojtek przyczaił się za mną i na końcówce udało mu się przekroczyć linię mety o sekundę wcześniej. Gdybym go tylko zobaczył to nie byłoby zmiłuj – walka do końca, nie ma że boli 😉 Na metę wpadłem nieco oszołomiony, a pierwsza myśl w głowie po jej przekroczeniu – kurde, gdzie są te medale?

fot. Rafał Paszkiewicz
 Poniżej dla przypomnienia wyniki uczestników naszej biegowej wycieczki po ulicach Warszawy:
·         Martyna Florkowska-Kardasz – 0:29:46 (bieg na 5 km)
·         Filip Formański – 3:27:08
·         Andrzej Brzeziński – 3:27:42
·         Aleksander Piechowicz – 3:34:29
·         Maciej Grabowski – 3:44:14
·         Tomasz Markowski – 3:44:35
·         Wojciech Skalski – 3:56:00
·         Rafał Paszkiewicz – 3:56:01
·         Marek Wysocki – 3:56:13
·         Dariusz Szulborski – 4:13:29
·         Łukasz Serafinowski – 5:28:08

Dzięki za wspólny wypad, było fantastycznie oby takich więcej.

Autor: Rafał Paszkiewicz