niedziela, 13 października, 2024
0
  • No products in the cart.
zawody

17. PZU Cracovia Maraton, czyli z historią w tle.

17. PZU Cracovia Maraton

17.  PZU Cracovia Maraton w Krakowie to mój trzeci Królewski dystans i drugi z pięciu, który planowałem przebiec w dwa lata, by zdobyć Koronę Maratonów Polski. O tej imprezie słyszałem wiele różnych opinii, mniej i bardziej pozytywnych – najczęściej pojawiały się argumenty, że to trudny i wymagający bieg (jakby był jakiś niewymagający maraton;) Słyszałem również, że pogoda bywa kapryśna i nie zawsze sprzyja biegaczom. Do Krakowa z wielkim optymizmem pojechałem w sobotę  – to był ostatni dzień na odbiór pakietu startowego. Tak jak w przypadku większości biegów zabrałem ze sobą swoją prywatną grupę wsparcia (w razie gdyby nikt mi nie kibicował;) zatem dzień ten miał być również świetną okazją, żeby w doborowym towarzystwie przypomnieć sobie to urokliwe miasto – nie miałem bowiem wątpliwości, że niedziela ze zwiedzaniem nie będzie miała wiele wspólnego. Tego dnia było naprawdę gorąco , co z jednej strony stanowiło idealne warunki do zwiedzania, ale z drugiej powodowało, że przez cały dzień towarzyszył mi delikatny stres – przy takim upale pokonanie 42 km i 195 m w czasie 4 h i 15 min stanowiło dla mnie nie lada wyzwanie. Cały czas miałem w głowie relacje kolegów i koleżanek z Dębna, gdzie mimo, że było kilka stopni mniej to temperatura i tak dała popalić wielu wytrawnym biegaczom.

17. PZU Cracovia Maraton

Biuro zawodów zlokalizowane było na stadionie przy ulicy Reymonta, znanym kibicom piłki nożnej jako arena klubu piłkarskiego Wisły Kraków. Pierwsze wrażenie organizacji biura zawodów było na prawdę pozytywne – mimo, że w biurze było setki ludzi to organizatorzy zadbali, by nie było żadnych kolejek.  Odbiór numerów startowych, koszulek i pakietów zlokalizowany był w różnych miejscach, wspierało ten proces wielu wolontariuszy, więc wszystko szło bardzo sprawnie. Mimo, że to duża przestrzeń, a organizacji zawodów towarzyszyły Targi Expo, to poruszanie się między stoiskami szło wygodnie – również dzięki wielu widocznym oznaczeniom, o które zadbali organizatorzy. Nie zabrakło też pasta party, które zorganizowane było w gigantycznym namiocie pod stadionem – miejsca na konsumpcję było dużo a makaron w wersji no limit –  było przepyszne i komfortowo.

17. PZU Cracovia Maraton

„Through history” – taki był motyw przewodni biegu i faktycznie na każdym etapie zawodów można było chłonąć historię wszystkimi zmysłami. Start biegu jak i meta zorganizowane były na Rynku Głównym, gdzie punktualnie o godzinie 9 ustawiłem się z grupą pacemakerów z przypiętymi balonikami 6.15. W ostatniej chwili zmieniłem jednak strategię na ten bieg – założyłem sobie, że przy pełnym słońcu i prognozowanej temperaturze około 22° trudno mi będzie utrzymać stałe tempo przez ponad 42 km. Byłem przygotowany na tym etapie do połówki, mniej do maratonu- zatem zamierzałem pobiec mocno 27 kilometrów, a potem kolejne 17 tempem o minutę wolniejszym, czyli 6.40. Przez cały dystans plan ten konsekwentnie realizowałem, nie wiem czy był to plan optymalny, ale ja czułem, że był dopasowany na ten moment idealnie do mojej formy. Pierwsze 27 km biegłem więc w grupie pacemakerów 4.0 i trzymałem się ich lidera – Romana (tak Krakowianie też mają swojego Romana:), który przez cały ten dystans  opowiadał o mieście, jego historii, biegu (np. ciekawostka – w żadnej z 17 edycji krakowskiego maratonu nie powtórzyła się ta sama trasa!). Niewiarygodne, ale Roman znał także historię każdej ulicy, po której biegliśmy, a czasem miałem wrażenie, że też każdego kamienia. Przy nim łatwo było skupić myśli na historii, zapominając o zmęczeniu i trudach biegu. Dodam, że Roman ukończył wszystkie 17 edycji biegu i naprawdę żal było się rozstać, gdy nadszedł 27 km.  Przez kolejne 17 km biegłem już samotnie utrzymując tempo 6.40, które początkowo było nawet komfortowe, ale po 30 kilometrze pojawiła się pierwsza „ściana”, potem druga, ale mimo tego byłem pewien, że żaden kryzys w tym biegu nie jest w stanie mnie zatrzymać.

Na całej trasie maratonu tłumnie dopisali krakowiacy, ich doping dodawał motywacji,  ale też otuchy w trudnych chwilach.  Czuć było w powietrzu, że to prawdziwe święto biegania – zadbali o to nie tylko organizatorzy, biegacze,  ale przede wszystkim wolontariusze i kibice, których tak wielu spotkałem na trasie. Było też coś, co mnie bardzo zaskoczyło – liczba żółtych koszulek z napisem Night Runners zarówno wśród biegaczy jak i kibiców, była sekcja Night Runners: Kraków, Gliwice, Katowice i Chorzów. Nie znałem prawie nikogo z nich, ale i tak czułem się jak w domu.  Żółte koszulki motywowały i wspierały, a kibice w strefach Night Runners dodawali prawdziwego ognia.  Hasło „You will never run alone” i tego dnia nie było pustym sloganem. Ostatnie 3 km wzdłuż Wisły mocno pod górkę, ale to nie miało już żadnego znaczenia: Wawel, długa prosta i upragniona meta na Rynku Głównym. Odebrałem medal i mój trzeci maraton ukończyłem z wynikiem 4 h 14 min. i 50 s., czyli 10 s. przed zakładanym celem.

Organizatorzy zadbali o to by nikt na mecie nie był spragniony i głodny. Woda, izotonik, banany, ciepły posiłek  – muszę przyznać, że naleśnik z bananem i czekoladą na mecie to był naprawdę dobry pomysł. Po makaronowej diecie i obfitym pasta party to była i przyjemna i smaczna odmiana.

17. PZU Cracovia Maraton

Podsumowując, maraton krakowski to była bardzo dobra impreza. Wszystko zostało perfekcyjnie zorganizowane, nie brakowało niczego ani przed, w trakcie, ani po biegu. Kraków pokazał, że organizacja zawodów na światowym poziomie nie jest mu obca. To było prawdziwe święto biegania i pomimo, że zmęczony i obolały to z uśmiechem na ustach wracałem do domu przez prawie 500 km. To był na prawdę fajny maraton z historią w tle.