sobota, 23 listopada, 2024
0
  • No products in the cart.
Bez kategorii

„ANYTHING IS POSSIBLE”

Po sukcesie, jakim był dla mnie start na dystansie 1/2 IRONMANa, przyszedł czas odpocząć od reżimu treningowego, który sobie przez kilka wcześniejszych miesięcy narzucałem. Wreszcie można było uprawiać sport dla czystej przyjemności, a nie realizować ściśle zaplanowane zadania. Korzystając z końca wakacji kilka dni spędziłem pływając na wakeboardzie, było trochę gry w tenisa, luźnych bieg-ów czy jazd na rowerze, wreszcie bez wyrzutów sumienia mogłem pobawić się na imprezie w gronie
znajomych. Z drugiej jednak strony, euforia po ukończeniu bardzo ważnych dla nas zawodów sprzyjaplanowaniu celów na przyszłość. I tak, tydzień po starcie, wciąż odczuwając ogromne zmęczenie za-pisałem się na Poznań Maraton, do którego pozostały ledwie dwa miesiące… Mało tego, wtedy wła-śnie pomyślałem, że skoro osiem miesięcy przygotowań wystarczyło by pokonać „połówkę” z bardzodobrym wynikiem, to chyba najwyższy czas pójść o krok dalej i zapisać się na całego IRONMANa
Decyzję tym razem podjąłem samodzielnie i dokładnie 20 dni po starcie w poznańskim triathlonie zapisałem się na zawody IRONMAN SWEDEN 2014 w miejscowości Kalmar odbywające się w sierpniu
2014. Dystans? 3,8 km pływania, 180 km jazdy na rowerze i do przebiegnięcia maraton (42,2 km)…

JESIEŃ 2013
Od czasu startu w triathlonie wciąż odzywało się pasmo biodrowo-piszczelowe. Z problemem borykałem się już dobrych kilka tygodni. Wizyta i wykonane przez fizjo-loga-osteopatę badania poskutkowały zupełną modyfikacją założeń treningowych. Od tej pory moje 

przygotowania nie obejmowały biegania w tradycyjnej formie. Znalazły się za to w nich: pływanie 
(ok. 3 razy w tygodniu), treningi siłowe, cross fit, spinning, ćwiczenia propriorecepcji (na piłkach lub 
taśmach TRX), pełne sesje rozciągania i joga. Bieganie ograniczyłem do minimum, a odbywało się 
ono w butach minimalistycznych wymuszających lądowanie na palcach i wzmożoną pracę mięśni 
nóg. Aby zupełnie nie zapomnieć „jak się biega” i uwierzyć, że pokonanie królewskiego dystansu jestw moim zasięgu zrobiłem jedno długie wybieganie (31 km) z narastającym tempem.Tydzień przed 

maratonem kontrolnie wystartowałem w biegu na 10 km (III Dycha Drzymały). Ku mojemu zdziwieniu osiągnąłem na tym dystansie życiówkę, bijąc poprzedni rekord o ponad minutę! Duże zaskoczenie! Jednak zupełna zmiana treningów opłaciła się –forma wzrosła i jednocześnie udało się wyeliminować ból. Na ostatni tydzień pozostało już tylko 

bezpośrednie przygotowanie przedstartowe, czyli sprawdzony zestaw:
3-dniowa dieta białkowa,
następnie
3-dniowe ładowanie węglowodanami,
sauna, masaż i lekkie treningi: rozpływanie, trucht i rozciąganie. Start w maratonie okazał się dla
mnie także wielkim zaskoczeniem. Od początku czułem dużą moc, jednak starałem się utrzymywać zaplanowane wcześniej tętno na poziomie 83-84% tętna maksymalnego. Bardzo motywowało mnie wyprzedzanie kolejnych osób,ani na chwilę niepoczułem, że mógłbym zrezygnować lub zwolnić. Nie bez wpływu jest tutaj po raz kolejny doping
bliskich osób. Mam wrażenie, że ekipa Night Runners osiągnęła w tej kwestii mistrzostwo i pojawiali się na trasie niemal wszędzie, krzycząc, biegnąc razem ze mną i wspierając chociażby dodatkowymi napojami. Biegło się naprawdę świetnie. Stopniowo, zgodnie z założeniem zwiększałem intensywność, aby po 30. kilometrze biec już na 86-87% tętna. Wydolnościowo byłem, jak się okazało doskonale przygotowany, niestety jednak
obciążenie okazało się zbyt wielkie dla pasma biodrowo-piszczelowego, o którym w ostatnich tygodniach udało mi się już zapomnieć.
Na długim podbiegu pod koniec maratonu (ul. Serbska) ból był tak silny, że biegłem już ze łzami w
oczach, karkołomnie próbując rozmasować w biegu mięsień uda.
Nie wiem jakim cudem, ale udało mi się nie zwolnić nawet na chwilę, być może po prostu mój
organizm odłączył „bezpiecznik” odpowiedzialny za ból. Ostatnie dwa kilometry to znów potężna
dawka dopingu ze strony drużyny Night Runners, między innymi w postaci nieocenionego,
wspólnego biegu. 
Coś jest w mojej głowie powodującego, że niezależnie od rangi czy długości rywalizacji ostatnie
metry pokonuję niemal sprintem. I tym razem, pomimo przeogromnego zmęczenia z impetem
wbiegłem na metę.
W tym dniu i na tym dystansie dałem z siebie absolutnie wszystko. Pewnie dlatego po kilku sekundach uklęknąłem nie mogąc ustać już na nogach…
Chwilę zajęło, zanim dotarło do mnie co właśnie zrobiłem nieco ponad 3 godziny w maratonie!!!
I to zaledwie po 10 miesiącach odkąd zacząłem biegać! Mój organizm chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Jak się później okaże, niespodzianki bywają nie tylko pozytywne…
Po debiucie maratońskim przebiegniętym na maksimum swoich możliwości dojście do siebie
wymaga czasu. Pierwsze dni, zwłaszcza chodzenie po schodach to istna katorga.
Przerwa w treningach trwała jednak tylko niecałe 2 tygodnie –wiedząc, że jestem w dobrej formie i znów w euforii po sukcesie postanowiłem sprawdzić swoje
możliwości w półmaratonie. Padło na Kościan. Szybko ułożyłem dwutygodniowy plan treningowy,
żeby powalczyć o dobry czas. Plan minimum – „złamanie” 1:30:00 – udało wykonać się z
3-minutową nawiązką. Ku mojemu zdziwieniu na drugi dzień nie czułem już tradycyjnego po ciężkim
biegu zmęczenia nógmyślę, że start w maratonie miesiąc wcześniej przesunął próg bólu na tyle dale-ko, że dystans półmaratonu nie stanowił już takiego wyzwania… Niemniej jednak odpoczynek jest
ważny, tak więc po ostatnim w roku 2014 starcie w zawodach należał się tydzień wolnego.
No a dalej…

PLAN NA ROK 2014
Taka już moja natura, że uwielbiam planować, a następnie te plany realizować. Miałem już pewne 

doświadczenia z treningami, znałem swoje mocne i słabe strony mogłem na spokojnie pomyśleć o 
dokładnym harmonogramie cykli treningowych i startach w zawodach, które przybliżą mnie do 
ukończenia koronnego w świecie triathlonu dystansu. Jako, że w międzyczasie poznałem bardzo 
ważną osobę, która wspiera mnie we wszystkich działaniach i z którą chciałbym na najważniejsze w 
swoim życiu zawody pojechać skorygowałem nieco plany –pierwsze moje zawody IRONMAN miały teraz odbyć się w Nicei (Francja) na koniec czerwca 2014. 
Zostało więc 7 miesięcy na przygotowania, a plan był następujący:

· druga połowa listopada, grudzień, styczeń – poprawa siły, wytrzymałość siłowa
· 22 luty – zawody zBiegiemNatury na 5 km
· 15 marca – Maniacka 10.
· 6 kwietnia – Poznań Półmaraton
· koniec kwietnia – tygodniowy wyjazd treningowy w góry
· 11 maja – Maraton w Pradze
· 1 czerwca – Triathlon Sieraków 1/4 IM
· 29 czerwca – IRONMAN FRANCE
· 27 lipca – Poznań Triathlon 1/2 IM
Chcąc uniknąć presji otoczenia, o planach zmierzenia z IRONMANem wiedziało tylko kilka bliskich
osób obciążenie, które mnie czekało, zarówno to fizyczne jak i psychiczne, samo w sobie było wy-starczająco duże. Ponadto, poza maratonem w Pradze na każdym dystansie planowałem uzyskać ży-ciówkę. Zachowując jednak zdrowy rozsądek i chcąc uniknąć przykrych niespodzianek ze strony mo-jego serca przebadałem się pod kątem przeciwwskazań do uprawiania sportów wytrzymałościowych
Wyniki badań wyszły idealne – serce jest zdrowe, silne i wydajne.
Zaczęło się naprawdę obiecująco.
Dwa 
4-tygodniowe cykle ukierunkowane na treningi siłowe, między którymi wypadał wyjazd na nar-ty, Święta oraz Sylwester. Treningi miały na celu odrobienie w pierwszej kolejności siły (i przy okazji 
masy mięśniowej, gdyż w czasie całego sezonu straciłem około 5 kg), a następnie wytrzymałości
siłowej. Priorytetem była siłownia (średnio 5-6 w tygodniu), do tego basen, spinning i joga. Łącznie
wykonywałem 9-10 jednostek tygodniowo i cel udało się osiągnąć. Pomimo większej masy ciała, na
koniec stycznia w trakcie biegów czułem naprawdę ogromny zapas mocy, która miała przydać się w trakcie rozpoczynającego się powoli sezonu. Poza tym siła mięśni stanowi też naturalną ochronę
przed kontuzjami. Tak przynajmniej czytałem…
02.02.2014
Podobnie jak kilka innych dat w moim życiu tę zapamiętam na długo. W tym dniu planowaliśmy
sporą grupą pograć w squasha. Dwa dni wcześniej, po zakończeniu poprzedniego cyklu siłowego
postanowiłem zrobić krótką przerwę od treningu, w końcu odpoczynek dla organizmu też jest istotny. W squasha grałem więc „na świeżo” i w zasadzie bez chwili przerwy, mecz za meczem na pełnych obrotach, dobiegając niemal do wszystkich piłek. W tym dniu miałem niesamowitą energię, ktoś nawet zapytał czy nie chcę odpocząć, jednak ja w tym dniu zmęczenia nie czułem. I tak po ok. 90 minutach ciągłej gry ruszam do piłki i TRZASK. Strzał taki, jakby uderzyć z całej siły skórzanym paskiem w
stół. Bezwładnie w zasadzie upadłem na ziemię. Wiedziałem, że coś pękło, jednak szok i adrenalina
spowodowały, że żadnego bólu nie czułem. Dotknąłem obu kostek tuż nad piętą. Oczywistą diagnozę mogłem postawić sobie sam – zerwałem ścięgno Achillesa. Po chwili wokół było już kilkanaście osób wspierających mnie w tej
fatalnej chwili. Jako, że w squasha graliśmy przy ul. Strzeszyńskiej do najbliższego szpitala przy
ul. Lutyckiej nie było daleko. Pewnie ok. 30 minut później lekarz potwierdził moje przypuszczenia – całkowite zerwanie ścięgna Achillesa w prawej nodze. Dla osoby kochającej sport prognoza co
najmniej 6 miesięcy przerwy nie brzmi zachęcająco…
Wszystkie plany, których realizowanie dawało tyle radości zweryfikowało samo życie. Teraz nie
będzie treningów i startów, tylko ból, operacja i żmudna, wielomiesięczna rehabilitacja…
„PRZYJACIÓŁ POZNAJE SIĘ W BIEDZIE”
Takie banalne powiedzenie. Ale jakże prawdziwe. Mnóstwo osób dzwoniło, pisało, odwiedzało mnie w trakcie pobytu w szpitalu. No i jak zawsze niezawodna ekipa Night Runners przygotowała coś
specjalnego:

Naprawdę wiele to daje. Być może dzięki wsparciu bliskich osób i przyjaciół ani na chwilę nie
załamałem czy poddałem się.
DLACZEGO?
Wciąż jednak zastanawiało mnie jak to możliwe, że bez żadnych wcześniejszych symptomów, u
zdrowej osoby może przerwać się najsilniejsze w organizmie człowieka ścięgno!!! Co było nie tak, co zaniedbałem? Przecież byłem dobrze rozgrzany, zawsze się rozciągam przed i po ćwiczeniach, dbam o dietę i nawodnienie! Zbierając w całość informację zaciągnięte od lekarzy i własne przemyślenia
powodów może być kilka, być może u mnie przyczyniły się wszystkie na raz:
· Bieganie długodystansowe i w ogólności sport uprawiany „od zawsze” powoduje powstanie
mikrourazów w strukturach naszego ciała. Uszkodzenia nie powodują bólu ani stanu zapalnego, więc są dla nas niezauważalne. Nawarstwianie tego typu urazów powoduje stopniowe osłabianie mięśni, ścięgien czy więzadeł. Jeśli tak było w moim przypadku zerwanie mogło nastąpić w innych
okolicznościach, np. podczas samotnego treningu w lesie, z dala od jakiejkolwiek pomocy… Być
może więc lepiej, że stało się to w miejscu, gdzie mogłem otrzymać natychmiastowe wsparcie.
· W ostatnim czasie treningi skupione były na zbudowaniu siły mięśniowej i wytrzymałości siłowej. W ciągu 2,5 miesiąca uzyskałem przyrost siły (a w zasadzie wzrost treningowych obciążeń na siłowni)mięśni dwugłowych uda o ok. 30%, łydek o ok. 40%, a mięśni czworogłowych uda aż o 60%, przy
jednoczesnym 25-30% wzroście wytrzymałości siłowej. O ile mięśnie bardzo szybko adoptują się”
do warunków treningowych o tyle ścięgna potrzebują kilkakrotnie więcej czasu na przebudowanie i wzmocnienie swojej struktury. Jako że byłem bardzo dobrze przygotowany fizycznie i wydolnościowo, 90 minut ciągłej gry na pełnych obrotach nie sprawiało problemu zarównomoim nogom jak
i kondycji. Najsłabszym ogniwem okazało się ścięgno, które musiało znosić dużo większe obciążenia, niż jeszcze kilka miesięcy wcześniej.
· Buty do squasha i nawierzchnia powodują, że gracz ma 100% przyczepność. W przypadku
gwałtownych zrywów, których jest w trakcie tylko jednego meczu kilkadziesiąt, cały mechanizm ruchu jest niezwykle mocno obciążony. Nie twierdzę, że squash to zły sport, bo uwielbiam w niego grać, ale na pewno zdecydowanie zdrowszy będzie tenis na ceglanej nawierzchni.
·Cholesterol– dziwne, jednak okazuje się, że problem nie dotyczy tylko otyłych osób. Będąc zdrową,
wysportowaną i dobrze odżywiającą się osobą też można mieć poziom cholesterolu we krwi na
granicy dopuszczalnej normy  tak jest w moim przypadku. Niestety, zbyt wysoki poziom wpływa
negatywnie na wytrzymałość takich struktur jak ścięgna.
· Uwielbiam rywalizację. Także grając w squasha daję z siebie wszystko, starając się za wszelką cenę dobiec i wygrać każdą piłkę. „Normalny” organizm już dawno się buntuje, jednak głowa sportowca
nieco odbiega od normy –jest zdolna zmusić ciało do ponadnaturalnego wysiłku. Z jednej strony to dobrze, bo to właśnie
głównie głową pokonujemy maratony, biegi górskie czy triathlony. Niestety jednak, niesłuchanie
sygnałów organizmu prowadzi często do przeciążeń czy kontuzji.
Kontuzje uczą pokory. Kiedy człowiek bierze od życia garściami, zbyt łapczywie, może się tym
wszystkim zachłysnąć. Szykowałem się do bardzo ważnych dla mnie zawodów, a jednocześnie przez nieodpartą chęć rywalizacji miałem walczyć o czasy na różnych dystansach zawodów biegowych,
pokonując tym samym kolejne bariery mojego organizmu. Narty i squash – wiem, że to bardzo urazowe sporty, jednak mimo to daje z siebie wszystko zarówno na stoku jak i
na korcie… Być może wystarczyłoby traktować grę rekreacyjnie, a nie maksymalnie się poświęcać?
Tego nie wiem i wiedzieć nie będę. Trzy tygodnie po kontuzji odbywała się sztafeta Night Runners.
Pierwotny cel sportowy na nadchodzący rok miał brzmieć: „UKOŃCZYĆ IRONMAN FRANCE 2014”,
jednak w ułamku sekundy zmienił się on na skromne…
„MÓC POBIEC…”
LECZENIE
Z medycznego punktu widzenia Achilles zerwany był „idealnie” w jednym miejscu, bez żadnych
postrzępień, a operację udało się przeprowadzić mniej inwazyjną metodą – przezskórnie. Rokowania były więc dobre. 
Dalej już przyszła kolej na sprawdzian mojej wytrwałości i systematyczności. Aby odzyskać pełną
 sprawność konieczna jest rehabilitacja po kilka godzin dziennie. Starałem się wykorzystać każde
możliwe ćwiczenie, na które zezwolił lekarz i rehabilitant, a gdy miałem do wyboru „więcej” lub „mniej” zawsze wybierałem „więcej” – więcej ćwiczeń, więcej powtórzeń, więcej razy w ciągu dnia, większe obciążenia, szybsze wyciąganie kolejnych wkładek spod pięty, większy zakres ruchów stopą… Mój kalendarz treningowy, który od
zawsze prowadziłem zmienił się w plan rehabilitacji, w którym zaznaczałem wykonywane ćwiczenia, czas ich trwania i postępy. Najbardziej istotne momenty leczenia:
· 04.02 – operacja szycia ścięgna, założenie łuski gipsowej
· 16.02 – zapisanie się na IM Mallorca 2014 – ten fakt wciąż jest dla mnie zaskakujący… 🙂
· 21.02 – ściągnięcie szwów, zmiana łuski gipsowej na zdejmowalną ortezę pneumatyczną
 
· 02.03 – pierwsze próby pedałowania na rowerze stacjonarnym w ortezie
· 09.03 – rehabilitacja na basenie – ruch nogą bez ortezy pod wodą
 
· 21.03 – zdjęcie ortezy i odłożenie kul, pierwsze próby chodzenia (z wkładkami pod piętą)
· 05.04 – jazda na rowerze bez buta rehabilitacyjnego
· 14.04 – próba truchtu, pierwszy przebyty kilometr
· 04.05 – 100 km przejechane ciągiem na szosówce
· 11.05 – udział w Volkswagen Prague Marathon, przebycie marszobiegiem 13,5 km
· 21.05 – pierwszy bieg interwałowy
·08.06 – próba biegu 200 metrów na palcach – jedna z trudniejszych czynności. Jeśli człowiek wyobrazi sobie, że jeszcze kilka tygodni wcześniej
ścięgno było zerwane, praktycznie  niemożliwe jest przeniesienie całego ciężaru ciała na palce i
biegnięcie w ten sposób… Głowa potrafi wiele, ale tutaj zdecydowanie nie pozwalała ćwiczenia
wykonać…
· 14.06 – start w krótkim triathlonie w Lusowie (600 m / 15 km / 3 km)
· 29.06 – start w krótkim triathlonie w Pniewach (750 m / 20 km / 5 km)
To dla mnie najbardziej przełomowe momenty, w międzyczasie rzecz jasna niezliczone godziny
spędziłem na rehabilitacji, wizytach u fizjoterapeuty, siłowni, basenie, rowerze, itd… W lipcu zaczęły się już naprawdę ciężkie treningi. Oczywistym było, iż z większości startów muszę zrezygnować,
jednak wciąż nie sprzedałem pakietu na Poznań Triathlon (1/2 IM). Start w „połówce” niecałe 6
miesięcy po kontuzji z początku wydawał się abstrakcyjny, jednak z biegiem czasu, obserwując
postępy leczenia, wraz z rehabilitantem uwierzyliśmy, że to jest możliwe. W ostateczności, po
szybkim przepłynięciu i przejechaniu etapu rowerowego wystarczyłoby czasu, żeby trasę biegową
przejść. Udało się jednak półmaraton w całości przebiec, co było dla mnie niesamowitym sukcesem
i w
zasadzie furtką otwierającą drogę  do startu w pełnym IM na Majorce, który odbywał się po
kolejnych 2 miesiącach… 
 
O przygotowaniach, treningach, diecie, odżywkach itp można by napisać osobną książkę, dlatego
skoncentruję się bezpośrednio na zawodach.
IRONMAN MALLORCA 2014
Wstawienie roweru i przygotowanie sprzętu w strefie zmian odbywa się tradycyjnie dzień przed
zawodami.
27 września 2014, pobudka około 5:30… Ostatnie szybkie i lekkie śniadanie, , jednak nerwy
niesamowite już z samego rana – przecież to dziś jest ten wielki dzień na który czekałem tyle miesięcy. Po niecałych dwóch latach
odkąd zacząłem trenować mam stanąć na starcie i przepłynąć 3,8 km, 180 km przejechać rowerem
 i przebiec maraton. Jak zachowa się organizm? Czy noga po kontuzji nie zmusi mnie do rezygnacji? Mnóstwo pytań kłębiło się w głowie.
PŁYWANIE
Na starcie emocje były ekstremalnie duże, stałem na plaży wśród 2600 osób, a którymi będę mijał
się na trasach przez najbliższe kilkanaście godzin… 

Po strzale startera wszyscy ruszyli w kierunku wody. Znajdowałem się mniej więcej pośrodku
pędzącego „tłumu”, kilka minut później zdałem sobie sprawę, że to był ogromny błąd… Chwilę po
starcie ścisk był na tyle duży, że nie dało się kompletnie płynąć, a napierające z tyłu osoby
powodowały, że początek etapu pływackiego zamienił się praktycznie w walkę o przetrwanie. Włożenie ręki do wody, nie wspominając o normalnym płynięciu graniczyło z cudem. Stopniowo jednak
ścisk był coraz mniejszy i mniej więcej po kilometrze można było w miarę swobodnie płynąć.
Po ok. 2,5 km trzeba było wyjść z wody i przejść przez matę chipową, by następnie się znów wrócić do morza i przepłynąć pozostały dystans. 
 
Ostatecznie udało się pokonać ten etap w 1:09:45, więc lepiej niż zakładałem. Dalej było przebiegnięcie kilkuset metrowej strefy zmian, zmiana „ekwipunku” i rozpoczęcie części rowerowej. Jako że
pływanie odbywało się bez pianek, a słońce jeszcze nie wzeszło, temperatura wody (25°C)
spowodowała że większość zawodników w wodzie wymarzła. Tak było też ze mną, do „normalnej”
temperatury udało się doprowadzić organizm dopiero po godzinie pedałowania. 
ROWER
Kilometry mijały szybko, sceneria Majorki i rywalizacja powodują, że pierwsze 80 km przemknęło
błyskawicznie, a zakładaną prędkość ok. 30 km/h udało się utrzymywać. Problemy zaczęły się po
przejechaniu 100 km. Narastający ból karku, pleców, pośladków, mięśni nóg, pierwsze sygnały
organizmu że już czas odpocząć itd… Jednak kolejne porcje węglowodanów i napojów wciąż
hamowały oznaki zmęczenia. Wiedziałem, że po przejechaniu 120 km wjeżdżamy w góry. Należy
dodać, że trasa w całości jest mocno pofałdowana, jednak wjazd w góry to prawdziwe wyzwanie.
Podjazd liczący prawie 15 km o dużym nachyleniu nie brzmi zachęcająco, zwłaszcza po ponad 5
godzinach wysiłku. Zupełna zmiana scenerii i absolutnie niesamowita cisza, przełamywana tylko
zgrzytami zębatek pedałujących zawodników. Każdy marzył żeby znaleźć się już na szczycie i
odetchnąć. Sporo osób zatrzymywało się, można było zobaczyć pierwsze oznaki „buntu” żołądka u
niektórych zawodników… I wreszcie jest, po 140 kilometrach koniec podjazdów i ZJAZD! Niestety
na zjeździe wiele nie udało się odrobić, bo w uwagi na górskie „serpentyny” wciąż konieczne było
hamowanie. Jednak mimo to przerwa w pedałowaniu to duża ulga. Od 160. km zmęczenie było już
ogromne. Bolało niemal wszystko, pozycja była ekstremalnie niewygodna i marzyłem tylko o zejściu z roweru. Dodatkowo, przez ostatnie 15 km pokonywać trzeba było niesamowity wiatr wiejący
prosto w twarz. Jednak udało się, po 6:38:08 jazdy rowerem etap kolarski za mną, teraz pora na…
MARATON.
BIEG
Zaczęło się dosyć obiecująco. W miarę szybkie tempo miało pozwolić na przebiegnięcie maratonu
poniżej 4 godzin. Jednak wraz z upływającymi kilometrami było coraz ciężej. Sprawy nie ułatwiały świecące słońce i upał, czyli Majorka w pełnym wydaniu. W okolicy 15. km zmęczenie osiągnęło
apogeum, miałem absolutnie dość biegu, dość zawodów, dość triathlonu, moje ciało mówiło:
ZATRZYMAJ SIĘ. To w takich momentach kryzysu najważniejsze są bliskie osoby czy też kibice.
 Pierwszy raz w mojej „karierze” musiałem zwolnić choć na chwilę do chodu, by po chwili zmusić się do ponownego truchtu. Kilometry nie chciały mijać, każdy jeden dłużył się niesamowicie.
Biegłem dzieląc myślowo dystans na małe odcinki: „do kibiców”, „do punktu żywieniowego”,
 „do nawrotki” itp… Bolało wszystko, niemoc była ogromna, osiągnąłem w zasadzie kres
wytrzymałości. Jednak wraz z upływającym czasem gdzieś w głowie zaczęła świtać iskierka, że meta
jest już niedaleko. Kilkukilometrowy bieg przeplatany przerwami na złapanie tchu i strefy
żywieniowe zaprowadził mnie w okolice 35. kilometra. 
 
Od tego momentu udało mi się biec już do samego końca… Odliczałem chwile kiedy dotrę do mety, ostatni kilometr, 500 metrów, 200 metrów…widać już metę i wreszcie jest upragniona chwila… Czas pokazywał 12:26:33… Usłyszałem tylko: 
„MACIEJ, YOU ARE THE IRONMAN”
Na tę chwilę czekałem, te słowa przez całe zawody miałem w głowie, to właśnie dlatego trenowałemciężko przez wiele miesięcy, udało mi się pokonać kontuzję i spełnić swoje marzenie –ukończyć zawody IRONMAN! Euforia, ulga, radość, spełnienie, satysfakcja…
Długo można by wymieniać, uczucie nie do opisania…
ŻYWIENIE
Dużo osób mnie pytało jak wygląda odżywanie na takich długich zawodach, u mnie przebiegało
następująco:
· początek restrykcji żywieniowych już 6 dni przed zawodami: 3 dni diety białkowej, następnie 3 dni ładowania węglowodanami
· w dniu zawodów od rana jasna bułka i 2 banany, 10 g BCAA (aminokwasy rozgałęzione – redukują uczucie zmęczenia, pomagają chronić mięśnie i „przełączyć” organizm na spalanie tłuszczu, wspomagają regenerację)
· po etapie pływackim w strefie zmian klika łyków wody
· na rowerze baton energetyczny, 4 żele energetyczne z BCAA, 1 żel energetyczny z guaraną,
2 banany, kilka bidonów napojów izotonicznych i wody, bidon z elektrolitami (magnez, sód i potas)
· po rowerze w strefie zmian 5g BCAA
· na początku biegu butelka z elektrolitami (magnez, sód i potas), dalej jabłka, banany, żel z guaraną, cola, napoje izotoniczne i dużo wody
· po zawodach ABSOLUTNIE WSZYSTKO – na IRONMANie organizm spala 10 000-12 000 kcal, więc ja chodziłem głodny i wciąż jadłem przez około 3 dni… 🙂
„ANYTHING IS POSSIBLE”
Zawody z serii IRONMAN opatrzone są mantrą: „Anything is possible” –święta prawda, nie ma rzeczy niemożliwych. Jeśli są chęci i determinacja osiągnąć można naprawdę bardzo wiele. IRONMAN to koronny dystans w świecie triathlonu. Przygotowania do zawodów
 wymagają ogromnego poświęcenia i wyrzeczeń, a codzienne, często wielogodzinne treningi stawiają człowieka bardzo blisko granicy, po przekroczeniu której trening i uprawianie sportu przestaje
być przyjemnością. Bardzo istotne w takich momentach jest wsparcie i zrozumienie najbliższych
osób, które w moim sukcesie mają również swój spory udział…
 Czy powtórzę jeszcze start w pełnym IRONMANie w przyszłości? Nie mówię nie… 🙂