Gorący maraton w Dębnie
Gdy stając na starcie krakowskiego maratonu w końcu kwietnia ubiegłego roku zamarzyło mi się zdobycie Korony Maratonów Polski, nie przewidywałem, że przyjdzie mi przy tej okazji zobaczyć tak urocze, ciepłe i przyjazne biegaczom miejsce jak niewielkie, blisko piętnastotysięczne miasteczko Dębno. Właśnie pragnienie udowodnienia samemu sobie, że mogę i stać mnie na ten wysiłek, pognało mnie w ostatni weekend pod zachodnią granicę, aby zmierzyć się z królewskim dystansem.
Zainteresowanym pewnie znane są emocje, które towarzyszą już samym zapisom na ten legendarny maraton, gdy to w ostatnim dniu roku jedną ręką prasuje się koszulę pod imprezę sylwestrową, a drugą intensywnie klika w komputer, żeby tylko udało się znaleźć w gronie dwóch tysięcy pięciuset szczęśliwców – zgłoszonych, zarejestrowanych i opłaconych. Dla mnie się udało, więc pozostało tylko przebiec te 42 km z hakiem. Tylko…
Z uwagi na odległość dzielącą Poznań i Dębno (około 200 km) wraz z fantastyczną Night Runnersową ekipą (Kasią, Gosią, Asią, Zbyszkiem i Krzysiem) zdecydowaliśmy się na wyjazd jeszcze w sobotę, 7 kwietnia. Przezornie rezerwowaliśmy miejsca noclegowe w grudniu, mimo to nasza baza (na marginesie – cudne miejsce i widoki – okolice Lipian i ośrodek Stajnia Zielone Wzgórze) znajdowała się prawie 40 km od Dębna. Niemniej, atmosfera i doborowe towarzystwo rekompensowały konieczność wczesnej pobudki i półgodzinnego dojazdu do biura zawodów. A wczesna pobudka była wymogiem nie tylko z uwagi na niezbędne wzmocnienie kawą i śniadankiem, ale także ze względu na fakt, iż Dębno – pomimo godziny startu wyznaczonej na 11:00 – w dniu 45. Maratonu zostało dla ruchu pojazdów zamknięte już o godzinie 9:30. Trzeba było zatem zdążyć dojechać i zaparkować w przyzwoitej (dla wracających po trudach biegu maratończyków) odległości od mety.
Biuro zawodów maratonu mieściło się, jak to zwykle bywa przy tego typu imprezach, w budynku miejscowej hali sportowo-rehabilitacyjnej. Duża, przestronna sala, wielość stanowisk wydających pakiety startowe, brak nerwowych kolejek (pakiety odbieraliśmy w sobotę) i uśmiech wolontariuszy i organizatorów docierający do nas z każdej strony działały wyłącznie pozytywnie i motywująco. Ciekawym smaczkiem była interaktywna tablica informacyjna, która po przechwyceniu danych z chipa znajdującego się na numerze startowym biegacza, wyświetlała jego imię, nazwisko, rocznik i przynależność klubową. Wielu biegaczy wykorzystywało ją do zrobienia sobie pamiątkowej fotki.
Przechodząc do pakietów biegowych, które są istotnym, choć na pewno nie najważniejszym elementem każdego z biegów, za które przychodzi nam często słono płacić (maraton w Dębnie nie należy do najtańszych – 149 zł), to chyba nikt nie będzie narzekał na jego zawartość. Poza dużą ilością materiałów reklamowych i informacyjnych – bardzo starannie i profesjonalnie wydrukowany Informator – znaleźliśmy tam również dobrej jakości koszulkę techniczną (New Balance), żele energetyzujące, numer startowy z agrafkami oraz pamiątkowe kubki (do wyboru spośród czterech wzorów) oraz ręczniki kąpielowe. Te ostatnie także w kilku wersjach kolorystycznych do wyboru, co niektórym z nas przysporzyło sporych problemów decyzyjnych i było kolejnym powodem do żartów, poprawiających i tak dobry nastrój. O nasz dobry humor miał również zadbać znajdujący się na dnie pakietowego worka bursztynowy napój uwarzony specjalnie na okazję 45. Maratonu Dębno.
Na hali sportowej znalazło się miejsce także dla kilku stanowisk z akcesoriami biegowymi, na których zapominalscy mogli zaopatrzyć się kompresy, czapeczki, buffy i żele, a nawet obejrzeć czy przymierzyć obuwie biegowe. Kolekcjonerzy z kolei mieli okazję do zakupu pamiątkowych proporczyków, maskotek, pendrivów, widokówek czy magnesów. Jednym słowem, na bogato.
Po najprzyjemniejszej dla niektórych części udziału w maratońskiej imprezie, trzeba było jednak przejść do clou, czyli samego biegu. Miejsce startu było oddalone od biura zawodów o dobre kilkaset metrów, ale ich pokonanie biegaczom planującym za kilka godzin ukończyć dystans 42 km nie sprawiło trudu, choć spacer w prażącym słoneczku dawał namiastkę tego, co miało nas czekać na trasie. Moje tegoroczne przygotowanie biegowe pozostawia wiele do życzenia, więc znając swoje aktualne możliwości, a także biorąc poprawkę na wspomnianą pogodę – wielu z nas „odrobinkę” narzekało na temperaturę (przy asfalcie blisko 30 stopni C) – grzecznie ustawiłem się wraz z częścią Night Runnersowej rodzinki w okolicach baloników prowadzących na czas 4:30. Wcześniejsza rozgrzewka, wymiana uprzejmości i planów na bieg ze znajomymi z innych lokalizacji NR czy biegowymi przyjaciółmi od kilku tygodni niewidzianymi, upewniła mnie w przekonaniu, że ostrożne i z szacunkiem podejście do dystansu jest jak najbardziej wskazane.
Punktualnie o godzinie 11:00 ruszyliśmy na trasę, wspierani fantastycznym dopingiem kibiców, przyjaciół i znajomych. Dla mnie osobiście nic nie dodaje tak skrzydeł biegowych, jak właśnie kibice, ich wsparcie, przybijane piątki z maluchami, wolontariuszami czy ochroną biegu. Biegnąc ulicami Dębna miałem tego pod dostatkiem. Trzeba to wyraźnie podkreślić, że kibice to duży plus maratonu w Dębnie. Niestety, ale zarówno Kraków, jak i Wrocław mogą pod tym względem dużo się od niewielkiego Dębna nauczyć.
Wracając jednak to skrzydeł biegowych, to te – pod wpływem atmosfery i wspomnianych kibiców – nieco mnie jednak poniosły i pierwsze kilometry trasy zacząłem pokonywać odrobinę zbyt optymistycznie, czyli w tempie zdecydowanie szybszym od planowego. Od czego są jednak biegowi towarzysze, którzy potrafią w kilku żołnierskich słowach studzić rozgrzaną (również od słońca) głowę i przywoływać do porządku amatora biegowego. Kasiu, jeszcze raz – dzięki!
Trasa 45. Maratonu Dębno zorganizowana została w 4 pętle – dwie ulicami Dębna i dwie na trasie Dębno-Dargomyśl-Cychry-Dębno. Bardzo wyraźnie oznakowano każdy kilometr trasy, a punkty pomiaru czasu rozstawiono co 5 km. Trzeba przyznać, że trasa jest dość płaska, a nieliczne podbiegi łagodne i prawie nieodczuwalne. Abstrahując od warunków atmosferycznych, to dla zawodników troszkę poważniej podchodzących do biegania i odpowiednio przygotowanych, maraton ten jest dobrą okazją do poprawiania życiówek i ich śrubowania. Dla naszej grupy, głównie z uwagi na pogodę i wysoką temperaturę, która przyszła w tym roku dość gwałtownie po jeszcze niedawno panujących mrozach, okazał się on maratonem jedynie do zaliczenia, w tym do zaliczenia w drodze po Koronę.
Organizatorzy nauczeni wieloletnim doświadczeniem i profesjonalnie śledzący prognozy pogody przygotowali dla biegaczy naprawdę dużą ilość punktów nawadniania, odświeżania i medycznych. Przyznam, że dość szybko pogubiłem się w kwestii tego, co ile kilometrów będę miał okazję nabrać łyka wody czy posilić się cząstką banana albo ciasteczek (tak, herbatniki też były na trasie!). Wczytując się w regulamin odnajdujemy informację, że były one rozmieszczone rzeczywiście bardzo gęsto – woda mineralna, napój izotoniczny, owoce, cukier i słodycze były usytuowane na: 2, 6, 11, 15, 20, 23.5, 29, 33, 38, 40.5 kilometrze trasy. Z kolei punkty odświeżania, na których znajdowała się woda mineralna były na: 9, 13, 17, 27, 31, 35 kilometrze. Zatem były one oddalone od siebie o 2 – 3, maksymalnie 4 km. Gęsto… W okolicy tych punktów znajdowały się również przenośne toalety, co było dużym ułatwieniem i komfortem dla wielu biegaczy.
Mając w ramach treningów przygotowawczych zrobionych zaledwie kilka dłuższych wybiegań powyżej 20 km, a także pokonany w konwersacyjnym tempie półmaraton w Gdyni, zgodnie z przewidywaniami, sił i zapału do równego biegu wystarczyło mi do około 31-32 km trasy. Potem popychać nogi musiała już jedynie głowa i ambicja mobilizująca do ukończenia trasy w limicie czasu, który w Dębnie określony jest na 5:00 godzin i to – uwaga! – w czasie brutto. Już na tym etapie biegu, mimo mało porażającego tempa, zaczęliśmy natrafiać na spore grupy biegaczy maszerujących dzielnie i z uporem do mety. Królewski dystans jest naprawdę wymagający. Zwłaszcza w takiej temperaturze. Naturalnie, z uwagi na pętlowy charakter trasy, nas mijały z kolei (czytaj: dublowały) ciemnoskóre ekspresy TGV, ale to już całkiem inna bajka.
Jakimś cudem, a także wspierany myślą, że do końca pozostał już „jedynie” dystans niewiele większy od kółka wokół naszej rodzimej Malty, dotarłem do granic Dębna, gdzie z kolei do mety niósł nas znów fantastyczny doping kibiców. Urocze uliczki miasteczka wypełnione były całymi rodzinami, które z szacunkiem dla naszego wysiłku i woli walki, z zapałem dodawały nam otuchy w dotarciu do mety.
Po blisko 4 godzinach i 45 minutach od startu biegu udało się i dla mnie przekroczyć linię mety, ze wzruszeniem odebrać medal i podziękować współbiegaczom za to kilkugodzinne wspólne męczenie. Czwarty, przedostatni krok w drodze po Koronę został zrobiony, a w pamięci pozostanie wspomnienie nietuzinkowej imprezy biegowej, bardzo starannie i profesjonalnie przygotowanej, praktycznie bez słabych punktów. Drobne uwagi mogą jedynie dotyczyć posiłków regeneracyjnych, zwłaszcza w kontekście wspomnianej obiektywnie wysokiej opłaty startowej, gdzie w mojej opinii powinna się znaleźć również oferta dla wegetarian, a także ciśnienia pod prysznicami z ciepłą wodą, które mogłoby być odrobinę większe.
Niemniej, imprezę biegową pod nazwą Maraton w Dębnie mogę śmiało polecać każdemu miłośnikowi długich dystansów, nie tylko tym, którzy prą do zdobycia Korony Maratonów Polski. Przy dobrym przygotowaniu, odpowiedniej aurze i przy wsparciu miejscowych kibiców można tam naprawdę szybko (amatorsko) biegać. Czy wrócę tu osobiście? Czas pokaże. Jest tyle pięknych miejsc w Polsce i coraz więcej imprez biegowych z równie zaangażowanymi organizatorami i kibicami, gdzie można biegać i wspólnie bawić się sportową pasją razem z przyjaciółmi z grupy Night Runners.
Motto biegowego wyjazdu na 45. Maraton Dębno, to określenie przez Kasię czekającego nas dystansu i jej słowa: „to tylko połówka, dyszka i niecałe trzy Parkrun’y*!”. Oczywiście! Oczywiście…
*(Parkrun – cosobotni, towarzyski, darmowy bieg na dystansie 5 km w wielu lokalizacjach w Polsce i na świecie).